
Upominamy się o lepsze miasta. Lepsze, czyli takie, w których samochody mogą normalnie zaparkować, a 30% ruchu (i spalin) nie jest udziałem aut krążących w poszukiwaniu… wolnego miejsca parkingowego. W tym celu piszemy do ministra infrastruktury i budownictwa, który obiecał na początku roku, że ponownie przyjrzy się kwestii zasad organizacji stref płatnego parkowania („SPP”) w samorządach.
Na czym polega problem? W skrócie można opisać go następująco: liczba pojazdów samochodowych parkujących w miastach na drogach publicznych już dawno przekroczyła dostępną w SPP liczbę miejsc parkingowych , a „ustawowe” narzędzia, dzięki którym pojazdy w SPP miały rotować (np. opłata za godzinę postoju w wysokości 3 zł), już dawno się zdezaktualizowały. Dzisiaj SPP są zwyczajnie „zapchane”, a znalezienie wolnego miejsca parkingowego często jest niemożliwe. To generuje dodatkowy ruch na ulicach. Do tego samochodom oddany został praktycznie każdy, poza nielicznymi wyjątkami, skrawek przestrzeni publicznej, a proceder nielegalnego parkowania wymknął się spod kontroli wszelkim powołanym do pilnowania porządku służbom (straży miejskiej i policji).
Jak temu zaradzić? Recepta jest prosta. Po pierwsze to nie ustawa powinna decydować o zasadach, na jakich funkcjonują lokalne (no właśnie, lokalne!) SPP. Kompetencje w zakresie ustalenia zasad funkcjonowania SPP, w tym także to, jaka obowiązuje w nich opłata oraz w jakich godzinach i dniach należy ją wnosić, powinny wrócić do gospodarzy tychże SPP, tj. samorządów. Alternatywnie można zmienić zapisy ustawy o drogach publicznych w taki sposób, aby pozostawić samorządom odpowiednią swobodę, choćby w zakresie wysokości opłaty, którą wnosi się za postój w SPP.